Dlaczego nie możemy budować jak Niemcy?

Mój ociec, z zawodu konstruktor, robi właśnie projekt konstrukcji dla biurowca w Monachium. Załamuję ręce. Nie przez ten projekt. Przez to, że dzięki niemu dowiaduję się, jak buduję się w Niemczech, ile wymaga się od tamtejszych inwestorów do pozwolenia na budowę.

Okazuje się, że liczy się tam głównie zagospodarowanie działki (wymiary zewnętrzne budynku, odległości od granic, ilość miejsc parkingowych), wysokość budynku i bezpieczeństwa przeciwpożarowego (te jednak są bardziej życiowe niż u nas). Resztę można zmieniać nawet w trakcie budowy bez konieczności uzyskania projektu zamiennego. W rezultacie zawartość teczki to kilka kartek, tak jak było w Polsce na początku lat 90. XX wieku.

Ponadto, co chyba ważniejsze, przyjmuje się u naszego zachodniego sąsiada, że skoro projektant podpisuje dokumentację, to bierze za nią odpowiedzialność. Dzięki temu nie potrzeba masy pozwoleń, zezwoleń i uzgodnień.

Swoją drogą inwestorem tego zamierzenia jest Polak, który odniósł sukces w Niemczech, a który 3 razy sparzył się na inwestycji w Polsce – kupił zaniedbane kamienice do remontu. Na remont pierwszej dopiero po 3 latach (!) udało się załatwić pozwolenia na remont polegający na… wymianie tynków i posadzek. W drugiej nie da się pogodzić wymagań konserwatora zabytków z przepisami przeciwpożarowymi (wymagane jest m. in. poszerzenie klatek schodowych o czym konserwator zabytków nie chce się nawet słyszeć). W rezultacie trzeciej kamienicy nie chce na razie ruszać, bo najemcy póki co są, a w perspektywie jest droga przez mękę, bo np. biegi schodów są za wąskie, bo nie ma klap dymowych nad klatką schodową, bo drzwi są za wąskie itd.

Wpis zakończę refleksją: czy nie warto byłoby naśladować bogatego sąsiada i spróbować zaimplementować jego prawo u siebie niż brnąć dalej w biurokrację i zwielokrotnianie nikomu tak naprawdę niepotrzebnych papierków?