Teoretyczne państwo na przykładzie zawodu architekta

Dzisiaj dla odmiany nie napiszę o nowych, wspaniałych wieżowcach, inspiracjach oraz nie dam żadnych porad. Napiszę natomiast kilka słów na temat obrazu państwa, jaki wyłania się z moich doświadczeń architekta. Niestety nie jest on różowy. Skłania się bardziej ku barwom co najmniej szarym, by nie powiedzieć czarnym. Po trochu wpis ten jest wyrazem frustracji wywołanej działaniem w polskich realiach A.D. 2018, a po trochu apelem do rządzących o opamiętanie.

„Państwo polskie istnieje tylko teoretycznie” – te słowa byłego ministra spraw wewnętrznych Bartłomieja Sienkiewicza ujawnione podczas słynnej afery taśmowej wywołały ogromną burzę, a jej echa słychać do dziś. Polityk idealnie opisał nimi stan państwa, w którym każda instytucja działa tak, jakby była w próżni, a inne organy państwa nie istniały.

Skandal już ucichł, władza się zmieniła, ale sytuacja nie poprawiła się ani o milimetr, a wręcz nawet pogorszyła. Wykonując swój zawód widzę to jak na dłoni. Dokumentację projektową robi się, bowiem nie tylko pod konkretny powiat, ale nawet pod konkretnego urzędnika. Dwoje inspektorów siedzących metr obok siebie w jednym gabinecie interpretują dany przepis zupełnie inaczej i wymagają innych załączników. Pan A wymaga czegoś, co pani B uzna za nonsens, a co pan C uważa, że może i inni tego wymagają, ale można to jakoś obejść.

Pierwszy przykład z brzegu. RDOŚ wydał decyzję, iż decyzja środowiskowa dla danego przedsięwzięcia nie jest konieczna. Innego zdania była osoba w Starostwie sprawdzająca wniosek o pozwolenie na budowę. Uważała, iż jest ona koniecznie potrzebna. I RDOŚ i urzędnik ze Starostwa powoływali się na tą samą ustawę. Dla każdego urzędu brzmi ona jednak inaczej. W rezultacie inwestor zrealizował inwestycję bez pozwolenia na budowę. Za jakiś czas być może przeczytam w lokalnej gazecie, iż jakaś „bohaterska” służba przyłapała go na samowoli…

Gdy ktoś pyta się mnie jak coś załatwić, mówię mu, że to zależy, w którym urzędzie oraz, iż tak do końca nie może być pewnym, tego co mówię, bo a nóż inspektor zajmujący się daną sprawą pojedzie na jakieś szkolenie, po którym zmieni wykładnię obowiązującego prawa. Na takie pytanie nie da się odpowiedzieć ze 100% skutecznością.

Studia, podczas których uczono mnie fachu, a raczej próbowano, bo przez tydzień praktyki można nauczyć się więcej niż przez rok studiów, zaprezentowały mi fałszywy obraz mojego zawodu. Wykładowcy skupiali się jedynie na projektowaniu, całkowicie bagatelizując kluczowy aspekt zawodu architekta – umiejętność załatwienia pozwolenia na budowę. Samo clou zawodu – projektowanie, to zaledwie 20-25% fachu. Znacznie ważniejsze jest „przepchnięcie”, choćby kolanem, projektu przez urząd.

Arka Koniecznego – budowa tego domku odbiła się na świecie szerokim echem. Powstało na jej temat wiele materiałów telewizyjnych, a kilka zagranicznych magazynów i portali architektonicznych przyznało nawet jej architektowi prestiżowe nagrody. Wieść gminna niesie jednak, że w urzędzie został on mocno „przeszkolony” w urzędzie jak powinien wyglądać projekt budowlany tzn. pewnie na projekcie zagospodarowania terenu nie naniósł odległości kubła na śmieci od granicy działki, albo zapomniał zrobić przecinek na 27 stronie opisu… (tu jest także inna kwestia: a co pomyśli sobie klient o architekcie, gdy dostanie ze Starostwa wezwanie do uzupełnienia braków liczące 5 stron i zawierające samą urzędową nowomowę? Przecież on nie wie, że w praktyce chodzi o dopisanie kompletnie nieistotnych zdań) Czy to ktokolwiek czuje? Urzędnik poucza jednego z najlepszych architektów w Europie jak powinien wyglądać projekt. Absurd.

W branży budowlanej nikt nie ma złudzeń, co do tego, że gdyby wszystko próbowano załatwić według obowiązujących przepisów, to nic by nie wybudowano. Dlatego też dziwię się ludziom, którzy oburzają się na wieść, iż ktoś nie przestrzega prawa. Realia są bowiem brutalne. Na każdego znajdzie się jakiś paragraf, albo interpretacja. Nikt nie jest bez winy i praktycznie rzecz biorąc każdy Polak jest przestępcą.

Przykład? Bardzo proszę. Jeśli chcemy powiększyć taras przy naszym domu, to zgodnie z prawem, a już na pewno z interpretacją obowiązującą w moim powiecie, musimy uzyskać pozwolenie na budowę. Wiąże się to z: zamówieniem u geodety mapy do celów projektowych, wynajęciem architekta, założeniem dziennika budowy, geodezyjnym pomiarem powykonawczym. W sumie formalności zajmą kilka miesięcy i będą również kosztować kilka tysięcy złotych. A tymczasem wystarczy nazywać taras „utwardzeniem terenu” i pozwolenie nie jest potrzebne. Pytanie tylko, czy ewentualni kontrolerzy uznają utwardzenie terenu za utwardzenie terenu, czy za taras…

Podsumowując państwo polskie działa tylko teoretycznie, bo każdy urząd jest sobie sam sterem, żeglarzem, okrętem. Dopóki to się nie zmieni, dopóty będziemy żyć w państwie teoretycznym.