W odmętach papierologii

W dzisiejszym wpisie będzie ciekawostka z życia architekta doskonale pokazująca z jakimi absurdami często mam do czynienia. Ponadto pozwoli on na konkretnym przykładzie pokazać jak bardzo rozbudowana jest papierologia, tak różna od lat 90. Ubiegłego wieku, kiedy praktycznie można było budować jak się chciało.

Dwóch sąsiadów ma konflikt. O co konkretnie poszło nie wiem, ale doszło między nimi do wymiany wzajemnych donosów do Nadzoru Budowlanego. Okazało się dzięki temu, że jeden z nich zrobił sobie betonowe schodki w ogrodzie bez poinformowania o tym urzędu. Wielki przestępca!

Koszt zrobienia schodków to góra kilkaset złotych i kilka godzin roboty. By jednak je zalegalizować trzeba zrobić mapę do celów projektowych, zrobić projekt schodów, uzyskać pozwolenie na budowę, założyć Dziennik Budowy i wpisywać w nim kolejne etapy „budowy” (w tym wytyczenie schodków przez geodetę), zrobić pomiar powykonawczy oraz zgłosić zakończenie prac w lokalnym PINB-ie. W sumie kilka miesięcy czekania i parę tysięcy złotych w plecy.

Po podsumowaniu wychodzi, że sprawy formalne będą kosztować kilkakrotnie drożej od samej clou inwestycji, czyli robót budowlanych.

Tutaj wychodzi niemały paradoks. Otóż dom można wybudować na podstawie zgłoszenia. Natomiast by zrobić schodki trzeba uzyskać pozwolenie na budowę. Podchodząc do tego logicznie okazuje się, że dom jest znacznie mniej istotną inwestycja niż kawałek betonu w ogrodzie…